W mojej głowie mieszka kilka kobiet. Właściwie więcej, ale tylko kilka z nich znam lub znałam z imienia. Czasem piłyśmy razem kawę, a kiedy indziej poznawałam je tylko na zdjeciach, które się zachowały w archiwach.

Ania

Ania. Znaleziono ją w Austrii i w 1946 roku przywieziono do Polski, bo uznano, że jest Polką. Przeżyła całe swoje życie, nie wiedząc, kim jest. Bardzo często, gdy stoję z kawą przy oknie i patrzę na drzewa, myślę sobie właśnie o Ani. Bo Ania nie ma korzeni.

W Austrii opiekowała się nią kobieta, której zdjęcie Ania trzyma w pięknej ramce. Jako dziecko przychodziła do niej tylko na noc, a dni spędzała w jakimś dużym gospodarstwie. Kobieta z ramki to Rosa Stauder. Znalazłam jej grób w małej, alpejskiej wiosce Öblarn. I Krampus też tam był – w wycinkach z lokalnej prasy. To diabeł, którym straszono Anię, gdy była mała.

Jej historię opisałam w książce „Teraz jesteście Niemcami”.

Zosia

Zosia. Odeszła w tym roku, 14 lutego. Była tu 98 lat – zawsze uśmiechnięta i z pomalowanymi paznokciami. Gdybyśmy rozmawiały o śmierci akurat w kontekście daty, to pewnie uznałaby, że to przeznaczenie. Tak bardzo kochała życie, choć właściwie jej je zabrano, gdy była nastolatką.

Zabrano ją z rodzinnego domu. Niemiec tłukł ją na oczach przerażonych rodziców, bo schowała się pod łóżkiem. Trafiła do obozu przesiedleńczego w Łodzi, a później wywieziono ją na roboty przymusowe. Mówiła mi, że się chciała wtedy powiesić, ale sznura nie znalazła. Zaprzyjaźniła się z żoną bauera. To była długa i szczera przyjaźń. Zosia zawsze podkreślała, że wierzy w przeznaczenie i bardzo chciała, żebym i ja wierzyła w to, że ludzie nie spotykają się przypadkiem. Serdecznie się o to spierałyśmy. I dopiero w dniu pogrzebu w twarzy jej syna rozpoznałam człowieka, którego poznałam dawno temu. Prowadził kurs na prawo jazdy. To byłby kluczowy argument w naszym sporze o przypadkowość zdarzeń.

Hisotrię Zosi opisałam w książce „Soszka. Wojna się dzieciom nie przywidziała”.

Jasia

Jasia. Jasię znam z opowieści Józia, który odnalazł siostrę po wojnie. Nie wierzyła, że są rodzeństwem. I nie pamiętała, jak jej rodziców zakatowano i wrzucono do dołu z wapnem za to, że pomagali innym w czasie wojny.

To wszystko wydarzyło się w Wierzchowisku pod Częstochową. Nie pamiętała, że było ich pięcioro, a mama spodziewała się szóstego dziecka. Jasia została wywieziona do Niemiec. Na zdjęciu wygląda na miłą, szykowną, niemiecką emerytkę.

Myślę o niej tylko przez pryzmat Józia, który całe życie zabiegał o to, by ją odzyskać. Nie udało się. Józiu zmarł dzień po Zosi.

Historię rodziny Sowów opisałam w reportażu „Z niej już jest Niemka” w książce „Teraz jesteście Niemcami”.

Lizelotta

Lizelotta, przez bliskich nazywana „Kiką”. Dziewczynka, którą znam z dokumentów w archiwum i ze zdjęć, jakie udało się odzyskać rodzicom.

Malutką Lizelottę zabrał niemiecki inżynier o nazwisku Zoglauer. Przez jakiś czas mieszkał z uprowadzonym dzieckiem i żoną w Kędzierzynie-Koźlu. I później Kika zniknęła.

Rodzice szukali jej po wojnie, o czym świadczą dokumenty z PCK w Katowicach.

Odtwarzałam jej historię ze strzępów informacji. Wierzyłam, że ją odnajdziemy, ale się nie udało. I dlatego często do mnie wraca. Rodzina tak bardzo na nią czekała.

Kobiety uwięzione w niepamięci

I wreszcie kobiety, które zostały skazane na niepamięć – dziewczyny, „robotnice przymusowe”, skierowane do obozu aborcyjnego Waltrop-Holthausen.

W miejscu tego obozu jest pomnik, składający się z ociosanych kłód z zarysowanymi w górnej części bardzo schematycznymi twarzami.

Te większe, stojące to matki, a te małe, poprzewracane, to ich dzieci. Napisałam kiedyś z czystej dziennikarskiej ciekawości do IPN z pytaniem, czy wiedzą o takim obozie. Wszczęto wówczas śledztwo ws. zbrodni przeciwko ludzkości. Śledztwo umorzono, choć Niemcy się do tej zbrodni przyznają. Tak więc zostały tylko te kłody. I nasza dziwna, niezrozumiała niepamięć.

***

Gdybym tych kobiet nie poznała lub się o nich nie dowiedziała, o wielu sprawach myślałabym inaczej. Przyznałabym więc dziś rację Zosi.

Koszyk

Back to Top